wtorek, 29 grudnia 2009

Raport z Sesji #001 - Savage Worlds Explorer's Edition

To mój pierwszy AP-ek z sesji więc proszę o wyrozumiałość.

Miejsce: mieszkanie kumpla
Czas: noc z soboty na niedzielę 13-14 grudnia 2009 roku (tak gdzieś od 23:00 do 4:00)
Osoby: MG: Ja; Gracze: Pawlo, Adek, Karkaz
Przygotowania: Tak koło godziny 22 zacząłem spisywać szybki skrypt przygody. W czasie niezobowiązujących rozmów ustaliliśmy, że będzie to takie generic fantasy. Pawlo wyjął Descent: Journey to the Dark i chłopaki zaczęli od wybierania figurek postaci. Potem zaczęliśmy tworzyć postacie i tłumaczyłem pobieżnie zasady. W międzyczasie sprawdzałem jeszcze zasady podręcznika i statystyki potworów oraz spisywałem scenariusz.

Postacie powstały następujące:
Adek stworzył elfiego łucznika
Paweł - człowiek łotrzyk średnio umiejący walczyć
Karkaz - krasnoludzki wojownik z dwuręcznym młotem

Założyliśmy, że postacie znają się i już jakiś czas wędrują razem. Są niedobitkami armii pokonanej przez najeźdźcę uciekającymi na ziemie niczyje. Zaserwowałem im opis nocnego lasu i podnoszącej się gęstej mgły. Elf wyrusza na poszukiwanie dobrego miejsca na postój. Udany test Scouting i znajduje niezalesione wzgórze z kilkoma wielkimi głazami osłaniającymi od wiatru. Postacie rozbijają obóz. Nocny odpoczynek przy ognisku przerywa im zbliżające się coraz bliżej wycie wilków. Wataha pięciu wilków wspina się powarkując w górę zbocza.

Ustawiliśmy figurki postaci, za wilki robiły HellHoundy z Descenta. Drużyna przygotowuje się do potyczki z czterema zwykłymi wilkami i jedną Dziką Kartą. Niestety na początku założyłem że będą to nie zwykłe wilki a "Dire Wolf". Po pierwszej turze okazało się że jednak pięć takich stworów jest za mocna na trójkę początkujących graczy. Szybko więc zmieniłem statystyki na zwykłe wilki i walka ruszyła dalej. Drużynie rzuty nie wychodziły, nawet przy Dzikiej Kości trudno było przebić Parry na poziomie 5. Zasady gracze przyswoili łatwo i nie mieli później problemów z rzutami. Po jakiejś pół godzinie gry wilki zostały pokonane.

Strat po stronie graczy nie było jeśli nie liczyć pięciu wydanych przez nich Bennies'ów na otrząśnięcie się czy negację obrażeń. Okazało się że wilki potrafią stanowić niebezpieczeństwo dla początkującej drużyny. Walka przebiegała sprawnie, inicjatywa za pomocą kart bardzo ułatwiała orientację kto i kiedy działa.

Po raz pierwszy testowałem mechanikę walki z wykorzystaniem figurek. Dostrzegam wiele plusów takiego rozwiązania. Wszyscy widzą gdzie kto jest, wiadomo jak daleko może się poruszać. Negatywem jest fakt że trzeba owe figurki posiadać.

Po walce gracze postanowili udać się w kierunku wioski widzianej ze szczytu wzgórza. Docierają tam rankiem. Trwają właśnie przygotowania do jakiegoś lokalnego święta. Wieśniacy są jednak nieufni i bojaźliwi. Dopiero starszy wioski który również prowadzi jedyną karczmę wita się z przybyszami bez strachu.

Zastosowałem rzuty na Reaction Table (po raz pierwszy w mojej karierze jako MG) i będę je stosował częściej. Dają takiego małego kopa przygodzie i powodują, że gracze którzy zainwestowali w umiejętności i przewagi socjalne wiedzą po co to jest. Postać Pawła zajęła się opowiadaniem wieści z dalekiego świata ubarwiając "lekko" historię. Dzięki temu i rzutom na charyzmę kilka gracze zyskali sobie wśród kilku mieszkańców i karczmarza przyjaciół (Friendly).

Gracze postanowili odpocząć w wiosce przez kilka dni. Wszak ludność przygotowywała się do lokalnego święta. Niestety nie dałem graczom odpocząć. Rankiem następnego dnia graczy obudziły krzyki. Na wioskę napadła zgraja bandytów. Gracze raźno ruszyli im na spotkanie. Znów ustawiłem mapkę i przeciwników, gracze ustawili się i ruszyli zgodnie z zasadami. Walka poszła już szybciej niż poprzednia. Elf strzelał z łuku, krasnolud walił swoim dwuręcznym młotem, a człowiek wykańczał ich rapierem. Czterech bandytów i dowódca (Wild Card) tym razem nie stanowiło zagrożenia dla graczy choć i tu nie obyło się bez wydawania "fasolek".

Na koniec postanowiłem przetestować pościg wg zasad z podręcznika. Niestety tu coś zazgrzytało. Choć graczom udało się dogonić przeciwników i ich załatwić to jednak odbyło się to w sposób nudny. Może to wina późnej pory (czwarta nad ranem), może niedokładnego wczytania w zasady pościgu. Faktem jest że pościg był najnudniejszym fragmentem sesji w moim mniemaniu.

Po tym skończyliśmy sesję. Na zakończenie dałem graczom jasny cel: uratowanie porwanej córki karczmarza. Posprzątaliśmy figurki i rozeszliśmy się do domów.

PODSUMOWANIE
SWEX jest taki jak go opisują. Szybki, Wściekły, Zabawny. Jako mechanika uniwersalna sprawdził się znakomicie. Wykorzystanie figurek również bardzo pomogło podczas rozgrywki, wiadomo było co gdzie jest, jaki jest zasięg i walka szła sprawnie. Karty inicjatywy spełniały swoją rolę znakomicie. Jedyne przestoje to rozkładanie planów i figurek na stole oraz moje lagi wywołane wyszukiwaniem zasad w podręczniku. Ale nawet one trwały relatywnie krótko. Zasady są do ogarnięcia spokojnie nawet przez niedzielnego gracza, a i prowadzący nie musi wertować kilku podręczników w poszukiwaniu wyjątków od reguł. Następna sesja jeszcze w tym roku :)

czwartek, 26 listopada 2009

Początek, czyli dawno, dawno temu, za górami i lasami...

Moja przygoda z RPG zaczęła się pewnego listopadowego wieczoru Anno Domini 1994 (można powiedzieć że to dokładnie 15 lat temu, bo gdy piszę te słowa jest listopad 2009 roku). Kupowałem w kiosku Nową Fantastykę gdy mój wzrok padł na dziwną okładkę. Tuż przed NF leżał Złoty Smok. Gdy dotarłem do domu zagłębiłem się w lekturze. To było coś. Przedtem co prawda czytywałem Nową Fantastykę, grałem w planszówki wydawane przez Encore i Sferę, no i wiedziałem że istnieje takie coś jak gry fabularne z czasopisma Commodore&Amiga (właściwie to był tylko jeden akapit po którym nastąpiło opisanie ciekawych RPGów komputerowych, ale te kilka zdań wystarczyło bym szukał informacji o nowej, ciekawej zabawie) ale nigdy wcześniej nie widziałem żadnego pisma poświęconego RPGom, nie czytałem scenariusza. I choć po przeczytaniu nadal nie wiedziałem wielu rzeczy to tak właśnie się zaczęło moje obcowanie z grami fabularnymi. To ze "Złotego Smoka" dowiedziałem się o "Magii i Mieczu" które to zacząłem też zbierać poczynając od numeru 11. Tak poznawałem na "sucho" co to są te "gry fabularne", poznawałem je z artykułów, recenzji, scenariuszy. W wakacje 95 roku poprowadziłem moje pierwsze nieudane sesje. Jedną była przygoda wprowadzająca dla jednej postaci w "Kryształach Czasu", później już napisana przeze mnie (i zilustrowana po raz pierwszy i chyba ostatni) przygoda do Strefy Śmierci. W międzyczasie zaś pochłaniałem nowe numery "Magii i Miecza", "Złotego Smoka" i "Talizmana". W wakacje 95 roku poprowadziłem jeszcze jedną sesję. Znamienne jest to że opierała się na moim autorskim systemie (bardzo prostym) dla dzieciaków znajomych (średnia wieku graczy oscylowała tak gdzieś koło 7 lat).

Gdy zaczął się nowy rok szkolny okazało się że w mojej szkole jest jeszcze kilka osób które również grają w RPG. I tak zacząłem grać w "Warhammer Fantasy Role Play", czyli popularnego młotka. Na początku byłem tylko graczem, by powoli z czasem zacząć również mistrzować. Znamienne dla mnie w tym okresie było przygotowywanie przygód i handoutów do nich. Listy, mapki, szkice sytuacyjne, opisy przeznaczone tylko dla jednego gracza. Pamiętam wyjazd do Łodzi po zakup mojego "Warhamca". To był tydzień tuż po święcie Bożego Narodzenia, zimno tak że aż strach, a jak z kuzynem przeczesuję ul. Piotrkowską w poszukiwaniu sklepu Mag, by tam zaopatrzyć się w podręcznik, komplet kości oraz dwa pierwsze numery Labiryntu. Powrót to czytanie podręcznika już w pociągu.

Tymczasem grupa rozrastała się. Poznawaliśmy nowe systemy RPG: Cyberpunk 2020, zachodnie kserówki Earthdawna i Toona. Graliśmy właściwie co tydzień, na początku w soboty w szkole, potem też w naszych domach. A w wakacje nawet częściej. Najlepsze były wyjazdy pod namiot lub wynajmowanie domków gdzieś nad rzeką. W czasie gdy inni upijali się, my graliśmy i też piliśmy ale z umiarem. Wszak sesje były najważniejsze. Kilku Mistrzów Gry, kilkunastu graczy. Zdarzały się 2-3 równoległe sesje trzy razy w ciągu dnia (6-9 sesji dziennie). To były czasy. Wracałem z takich wypadów kilkudniowych kompletnie wyczerpany ale i szczęśliwy. Właściwie cały czas poświęcaliśmy hobby i wzajemnie się nakręcaliśmy. Najlepsze lata RPGowca :)

Gdy zaczęły się studia gry fabularne również były obecne w moim życiu. W akademiku trafiłem do pokoju RPGowców. Poznałem inne style gry, inne systemy, nowych ludzi. I choć nadal najczęściej graliśmy w WFRP to pojawiały się też inne światy i mechaniki. To dzięki tym ludziom zakochałem się w Shadowrunie, to w tym czasie przesiadywałem na uczelni ściągając co ciekawsze strony na dyskietki, to wtedy poznałem FUDGE i później FUZION buszując po internecie.

Lata mijały a ja kupowałem coraz to nowe systemy, nadal zbierałem "Magię i Miecz" i "Portala" (że o innych czasopismach nie wspomnę). W 2000 roku ożeniłem się, potem zostałem ojcem. I nadal gram (a przynajmniej staram się), choć czasu już jakby mniej, co jakiś czas poznaję nowe systemy, nowe rozwiązania, pomysły, mechaniki. Czytam o moim hobby, niekiedy (bardzo rzadko) się udzielam na forach i w komentarzach. Latka lecą, syn mi rośnie i zaczynam powoli wkręcać go w moje hobby. Na razie powoli zaczynam od planszówek, ale mam nadzieję że Krystian poprowadzi kiedyś swojemu staremu jakąś wyczesaną przygodę :)

Czego wszystkim ojcom życzę :)

niedziela, 2 sierpnia 2009

Otwarcie

Otwieram bloga na świat. Czekając na kolejne odcinki Doctor Who majstrowałem przy szablonie i taki jest wynik. Czekam na krytykę.

Niniejszym uważam blog za otwarty :)